urzędy
Żeby zbudować dom trzeba mieć anielską cierpliwośc i nerwy ze stali. Choć trzeba przyznać, że na mojej urzędowej drodze, były też miłe akcenty. Ale po kolei. Przygodę z urzędami rozpoczął mój Dziadek, jeszcze będąc właścicielem działki. Załatwił po raz pierwszy wypis i wyrys z planu zagospodarowania przestrzennego, wypis i wyrys z ewidencji gruntów, mapę zasadniczą i kilka pomniejszych dokumentów. I tu pierwsza "przezabawna" sprawa - wszystkie dokumnety tego typu mają ważność do "zmiany ich zapisów" co zdarza się niezwykle rzadko, ale w urzędach, w których pobierane były dokumenty, a zarazem, tych, do których trafiają one ostatecznie przy staraniu się o pozwolenie jest im nadawana 6 miesiączna data ważności. Po co? Chyba tylko po to, by zapewnić sobie kolejne wpływy gotówki za wydanie kolejnych, po przeterminowaniu sie tych pierwszych, mimo że ich treśc pozostaje niezmienna. Co więcej w urzędach nie ma żadnego przepływu informacji. W marcu 2015 wydano nam wypis i wyrys z rejsetru gruntów (bagatela 150zł), w kwietniu pojawiliśmy się przypadkiem w innym urzędzie, w jakieś błahej sprawie. Przy okazji tej wizyty okazało sie, że w dokumetach urzędu leży pismo, wyslane w 2013 roku, które nie dotarło do mojego Dziadka. Zaraz o zawartości pisma, ale najpierw czemu nie dotarło, wszystkie urzędy zostały powiadomione, że mój Dziadek w latach 60 czy może 70 zmienił adres zamieszkania z Piaseczna na Warszawę, ale akurat do tego konkretnego pokoju, w tym urzędzie, ta informacja nie dotarła, mimo że we wszystkich pozostałych pokojach była. List więc wysłano na adres w Piasecznie, gdzie Dziadka nie było, więc wrócił do urzędu i tam przeleżał 2 lata. W piśmie tym była informacja o wydzieleniu z działki części pod planowaną drogę publiczną. Ok, przyjęliśmy do wiadomości. Jakież było nasze zdziwnienie kiedy okazało się, że wypis i wyrys z ewidencji gruntów, jest w związku z tym podziałem nieważny. I że to do nas, a dokładniej wtedy jeszcze do Dziadka należało poiformowanie urzędu o otrzymaniu takiej decyzji, aby mógł ją nanieść na wypis i wyrys z ewidencji. I tak w kwietniu 2015 przyszło nam zaplacić kolejne 150 zł, za otrzymanie tym razem już aktualnego wyrysu i wypisu. Pominę milczeniem opieszałość niektórych urzędników starej daty, którzy ewidentnie liczyli na gotówkowe zmotywowanie ich do szybszej pracy. Tym razem jednak źle trafili. Moja cierpliwość okazała się wieksza niż ich opieszałość. Kolejna kwestia, to plan zagospodarowania, którego zapisy regulują budowę o obszarach przylegających do linii energetycznej. Jest tam co prawda zapis, że należy uzyskać opinię dysponenta sieci, w tym wypadku PGE, w sprawie możliwości podsadowienia budynków, ale... zaraz do tego wrócę. PGE wydało nam takową opinię, oczywiście za trzycyfrową opłatą, w treści której umieścili inormację, żemożemy budować dom w odległości 9 metrów od osi lini (czyli jej środkowego przewodu), na daną wyskość i w odległości nieco większej na dowolną wyskość. Uradowani takim obrotem sprawy już zacieraliśmy ręcę i wybieraliśmy miejsce, w którym nasze wymarzone gniazdko postawimy. I tu powrót do zapisów planu. Plan co prawda każe uzyskać taką opinie, ale dla umiejscowienia i budowy budynków uzytkowych np. garaży. Jeśli zaś chodzi o dom, plan ZAKAZUJE budowania w odległości 20 metrów od.... skrajnego przewodu. I tu czar prysł. Na tak wielkiej działce mieścimy się z niewielkiem, w stosunku do gruntu, domem, który może powstać tylko w jednym miejscu na działce. Przygodę z urzędami rozpoczęlismy ponownie, juz jako właściele działki, w lutym 2016. Mając wybranego wykonawcę - HT i planując rozpoczęcie budowy na przełom maja i czerwca. I tu naszło nas, w okolicy połowy lgoite, olsnienie, że na działce są przecież drzewa, które przed budowa trzeba wyciąć. Niby nic, ale na wycinkę trzeba uzyskać zgodę. Urząd ma 30 dni na wydanie decyzji. Jak na razie wszystko ok, ale jedst jedno ale... wycinkę wolno robic tylko do końca lutego, a potem dopiero w październiku. Uświadomiismy sobie, że jeśli nie załatwimy tego, na co urzędnicy mają 30 dni w dwa tygodnie, to siłą rzeczy start budowy przypadnie na koniec roku, a jej zakończenie na kolejny rok. Pędem udaliśmy się do urzędu z wnioskiem i listem błagalnym o szybsze rozpatrzenie sprawy. Panie okazały się bardzo ludzkie, już następnego dnia umówiły się na "wizję lokalną", która musi poprzedzać wydanie takiej decyzji, i w ciągu 5 dni (z weekendem) otrzymaliśmy pozytywną decyzję. Na marginesie dodam, ze na szybko organizowaliśmy przyjaciół z piłą spalinową i krzepą w rekach, aby zdązyć przed 29.02. Udało się, już 26.02 po drzewach zostały tylko "karpy" (tak to się chyba profejsonalnie nazywa). Z początkiem marca wyruszylismy z listą dokumentów potrzebnych do pozwolenia na budowę na "rajd po urzędach". Muszę przyznać, że w ciągu jednego dnia odwiedziliśmy 5 urzędów, jeszcze więcej wydziałów i można rzec osiągnęliśmy sukces. Część dokumentów otrzymaliśmy od ręki, część obiecano nam w ciągu 7-14 dni, oczywiscie za ustaloną, nie zawsze niską, opłatą.
Wrócę jeszcze na chwilę do planu zagospodarowania. Jak już wspomniałam, okazało się, że zapisy planu są ponad decyzje PGE, która najlepiej powinna ocenić potencjalną szkodliwość swojej linii. Tak czy siak nie chciałam tak łatwo pogodzić się z tą jawną niesprawiedliwością, więc udałam się, do urzędu, najpierw z wnioskiem o odstepstwo od planu. Średnio uprzejma urzędniczka poinformowała mnie, że "jak plan tak stanowi to tak ma być i nie ma od tego żadnego odstępstwa. Tak będzie i koniec". Nie byłabym sobą, gdybym nie spróbowała zawalczyć o swoją sprawę, wszystkimi możliwmy drogami. Plany zagospodarowania tworzy się i aktualizuje zwykle co kilka lat. Ten dotyczący naszej działki nie był zmieniany od 2004 roku. Dostrzegłam w tym swoją szanse i czym prędzej zlozyłam wniosek o zmianę planu. Takich wniosków mieszkańcy zwykle skladają wiele, ale dopiero, gdy uzbiera się odpowiednia pula (nikt nie wie ile ona wynosi) urząd czuje się w obowiązku coś z nimi zrobić. Posiadając tę wiedzę, napisałam wniosek, nie tylko w swojej sprawie, ale również wszystkich właścieli działek lezących w obszarze ograniczonej zabudowy w zwiazku z linią. W moim odczuciu, jest to, poza moją prywatną sprawą i moimi pobudkami, o tyle istotne, że w okolicy, jak grzyby po deszu wyrastaja piękne domy jednorodzinne z cudnej urody ogrodami i tylko te działki leżące pod linią starszą pustką, nieładem, i dziką roslnnością. Co szpeci ogólny obraz miejscowości. Na wniosek w ciągu zaledwie dwóch tygodni dostałam odpowiedź, że zostanie on rozpatrzony na spotkaniu rady w kwietniu. Poczekamy zobaczymy.
Osobną sprawą było załatwienie mapy do celów projektowych. Pan Geodeta dusza nie człowiek, obiecał nam mapę w maksymalnie 6 tyg, ale na urzędników, a dokładniej ich "zabójczo szybkie tempo pracy", nie ma mocnych. Czekał na dokumenty, dlużej niż deklarowane terminy, co spowodowało opóźnienie w przekazaniu mapy. Błogosławiłam chwilę, w której podjęlam decyzję, o wcześniejszym zamawianiu mapy, "na wszelki wypadek". Po oprożnieniu portfela z ogolnie przyjętej ceny za taką usługę, otrzymalismy kilka egzemplarzy mapy, w tym taki z naniesioną naszą nieszczęsną linią energetyczną.